Autor: Badam

  • Pusty i zdumiewający

    Osiągnąłem to. Bez kredy i brudno-zielonej tablicy. Bez stosu zabazgranych notatek i karkołomnych obliczeń. Chłodną kalkulacją.
    Oddzieliłem.

    Pierw worki płuc.
    Ochlastane brązową breją petów. Czerwonym markerem miejsca, skąd w nieodpowiednim momencie wyleje rak. Nakreśliłem. I zeżre.
    Schowałem.

    Bijące serce.
    Na stół i w brud.

    Elektro-żyły empatycznych połączeń. Dodatnio naładowane neurony wartości. Zawiłość relacji. Osobowość.
    W pył.

    Marzenia i nadzieję.
    Nadmuchałem i precz.

    Skórę i kości.
    Ubrałem.

    Błogosławiłem „Będzie.. pusty i zdumiewający”.

    Uświęciłem.
    Plwociną.

    Wyszedłem w świat dumny.

    Chętny.

  • Nadziei. Wiary. Miłości.

    Budzę się. Sobota, 6:30 rano. Niewyobrażalne. Śniadanie ascetyczne. Porcję obciąłem miesiąc temu. Używam nawet mniejszej miski. Müsli i kawa. Pasza. Przeżuwam powoli, wysysając dwu-procentowe mleko spomiędzy końskiego smakołyku. Papieros na balkonie zabija smak. Obserwuję niebo oblane czerwienią. Zarumienione, jakby nakryło Noc w łóżku z nastoletnią dziewczyną. Złotą linię horyzontu, odcinającą wczorajszy dzień i dziś. Widok, który dodawał sił w ciągu ostatnich czterech lat.

    Zwodził, zwiódł.

    Ściska serce.

    Słońce wstaje dalej. Ospale. Jednak niepowstrzymanie. Przeciągam się. Wewnątrz łomot kości. Trzeszczą ostrzegawczo. Wytarte stawy. Pod prawą łopatką coś gruchnęło – stłumione „chrup”. Czuję się jeszcze gorzej. Noc daje za wygraną. Niespełnione marzenie. Myśl, która miała odmienić życie. Poczekają. W białym świetle dnia zabrakło odwagi.

    Gaszę niedopałek w przepełnionej popielniczce.

    Siadam przy stole. Przecieram opuchnięte powieki. Przyciskam mocno dłonie do ust. Krztuszę się chwilę. Strużka wody spływa po policzku. Z nosa cieknie śluz. To tyle. Z patosu, z piękna. Papierowy ręcznik, zawsze pod ręką. Wycieram blat. Idę przemyć twarz. Lustro stawia pytanie, to samo co zawsze. Nie mam odpowiedzi i dziś. Wiem tylko, że to brak przebaczenia. To krawędź poczytalności. Znam takich, którzy poszli dalej. Poszukując. Nadziei. Wiary. Miłości. Znam takich, którzy odnajdywali wszystkie trzy, pieprząc się w łóżku z inną. Pobędę tu. Ostatni dzień. W pokorze, z zegarkiem w ręku. Odliczając.

    Jutra nie ma, jest tylko dziś.

    – Dzień dobry – szepczę.

  • Idee romantyzmu

    Wracałem do samochodu zaparkowanego w Galerii. Szedłem ulicą, jeszcze niedawno należącą do prostytutek i ich alfonsów. Dziś socjalne centrum miasta, upchane pub’ami, restauracjami i nastoletnią młodzieżą. Miejsca w których idee romantyzmu przekuto w układ stolików i odpowiedniej barwy światło. Wchodząc marzysz by usiąść ze swoją wybranką, trzymając się za ręce patrzeć sobie w oczy. Starasz się powiedzieć coś cholernie oryginalnego, chociaż wszystko zostało już powiedziane. Płacisz cenę zapisaną w menu, a na końcu i tak nie masz pewności czy dostaniesz to, po co każde z was przyszło. Wszystkie kurwy się śmieją, stoją gdzieś indziej.
    Ostatnie drobne oddaję dziewczynie, która zbiera na wino. Chwilę później muszę odmówić jakiemuś pijakowi. Liczył na kolejną noc w Izbie Wytrzeźwień. Wyszedł w lutym i jak dotąd udało mu się to już 94 razy. Cholera, mogłem nie oddawać wszystkiego blondynie. Zaraził mnie swoim entuzjazmem. Mam nadzieję, że ktoś inny mu pomoże. Mijam jeszcze wystylizowaną brunetkę w skórzanych legginsach. Długie, proste włosy, solidny kawałek obcasa i solidny kawał dupy. Uśmiecha się do mnie. Nie odwzajemniam uśmiechu. W moim życiu jest za dużo kobiet.
    Lawirując pomiędzy tramwajami i śpieszącymi się do domów mieszkańcami, udaje mi się dostać do samochodu. Zapalam Luckys’a. Z ulgą wypuszczam dym. Kocham to miasto.
    Później w nocy, pierwszy raz od dawna śnię. We śnie widzę Ciebie. Masz rozjaśnione włosy, nosisz obcisłe, intensywnie niebieskie jeansy i palisz papierosy. Poznaję, że to Ty po sposobie w jaki całujesz. Szybko, z kawałkiem języczka, jakby ze strachem. Nie widziałem Cię tak długo. Tak roześmianej. Budzę się.

  • Dekadencja

    – Wiesz do czego doszedłem w końcu? Pogodziłem się ze śmiercią. Ot tak.
    Zaciągnąłem się dymem z papierosa marki Djarum i pozwoliłem by pozostał długo w płucach. Delektowałem sie jego smakiem, oblizałem usta i wypuściłem szarą chmurę w powietrze. Możliwe, że to ostatnie dni, kiedy można palić w miejscach publicznych. Europa schodzi na psy.
    – Mówisz?
    – Tak. Nie boję się już. Może tylko bólu, ale przecież nawet on w końcu minie.
    Kolejny sztach i przyjemne uczucie drapania w gardle, aromatycznej objętości w płucach. Brakuje tylko kubka mocnej, gorzkiej kawy. Przez chwilę nasze spojrzenia zawisły na szczupłych nogach młodziutkiej dziewczyny w topornych buciorach i w krótkiej kurteczce. Wyglądała tak dekadencko, jak tylko dekadenckie potrafiły być nasze myśli. Mieliśmy po 28 lat.
    – Mógłbym jutro umrzeć. Przeżyłem już wszystko co tylko mogłem.
    – Mi teraz niczego nie brakuje. Chyba pierwszy raz w życiu, się nim cieszę.
    – Gratuluję. Zazdroszczę Ci.
    – Taa.
    Nasze rozmowy nie były wymagające. Nie prowadziliśmy dyskusji, szkoda na nie czasu. Ja mówiłem swoje, on swoje i każdy brał co chciał. Zgasiłem papierosa o brzeg ławki i wstałem żeby go wyrzucić do kosza.
    – Chyba będę spadał, muszę wracać do domu, chociaż siedzi się jak zawsze dobrze.
    – Ja też. Musimy jeszcze się zgadać.
    – Jasne, odezwę się. Na razie.
    – Cześć.
    Wracałem do samochodu zaparkowanego w Galerii. Szedłem ulicą, która jeszcze niedawno należała do prostytutek i ich alfonsów.