Doganiam Pana

Odmierzam czas. Definiuję początek i koniec. Przy pomocy nawet najprostszych gestów. Musi być coś, czego można sie uchwycić. Coś, co nie trwa wiecznie. Coś, co się skończy.
Wtedy, wśród zabielonych ścian małego mieszkania, za klepsydrę posłużyły dwie, zdobione kwiecistym wzorem filiżanki. Jego stare dłonie wygrzebaly, choć już z nie małym trudem, dwie torebki herbaty. Droższa, ze sznureczkiem i etykietą – dla mnie. Gościa. Tańsza, z najtańszej sieci, ale tak samo skrupulatnie ukryta, w rozdartych już, jedno-niejednorazowych plastikowych woreczkach, dla Niego. I łyżka – jednak dwie – słodzika o smaku owoców leśnych. Ten postawny mężczyzna, już przygarbiony ciężarem lat, odmierzył chwilę. Precyzyjnie, równo z gwizdem pary  chromowanego czajnika.


Pomogłem, przenosząc uciekające minuty do pokoju gościnnego. Na dwie podstawki, dwie filiżanki. Usiedliśmy przy stole. Pośród zaklejonych przezroczystą taśmą zdjęć. Kolejnych chwil, tym razem uwięzionych, jak długo tylko ktoś zechce patrzeć, w podstarzałych ramach obrazów. Włochy, Białrouś, Szczecin. Twarze, rodzina i obcy, uwięzieni w pomarszczonych strugach taśmy klejącej. To był mój dom. Jeden z wielu, jeden z tych ukochanych. I on, prawie-ojciec, prawie-dziadek.  Zajmował od tylu lat, tę resztę miejsca w piersi.
Przeżył wszystko i wszystkich. Przeżył siebie, gdy tętniace życie w skroni postanowiło targnąć samo na siebie. Mnie nie było przy jego boku, nie było już wtedy wielu osób. Mimo to, jego szerokie barki, jego dwa metry i chyba ze setka kilogramów życia wywalczyly kolejne dni.
– To wszystko. W tych ścianach. Patrz, jak żyje samotny człowiek.Cały dzień. I nie ma już co robić. Sam.
– Dobrze tu Pan się urządził. Czysto, schludnie. Wszystko poukładane. Wszystko na swoim miejscu. Porządek.
Nie odpowiedział, tylko zawiesił wzrok, w tych chwilach, za poszarzałymi już oczami. Zawiesił wzrok na rzeczach, których nikt  więcej nie zobaczy. Na Niej, na nich wszystkich. Albo tylko na zegarze, który jak nasze filiżanki, odmierzała coś, co według jego zdania, powinno już dawno dobiec końca. I ja, gdybym nie wiem jak bardzo chciał, nigdy bym go nie przekonał – nigdy, że widzę je takimi samymi. Rzeczy i chwile. Łączyła nas – ta niewypowiedziana myśl. Łączyło nas to, że każdy, pozostał z nią sam.
Przez resztę spotkania, prowadziliśmy sie nawzajem. Przez wspomnienia uwięzione w głowach. Przez smaki włoskich dań, przez deszczowe noce za kierownicą. Przez koleiny życia, jego wypadki i przeboje. Przez lotniska, podróże i uśmiechy tych, na których nam zależało. Prowadziliśmy i odcinaliśmy chwile, z każdym kolejnym łykiem herbaty.
Widziałem jego radość, wiem że sam jej troche sprawiłem, ale widziałem też to oczekiwanie. Że juz wszystko zostało zrobione, powiedziane. Że jest sam. Widziałem tą samotność, jak prosi o tą Jedyną. Że może jest i czeka, chociaż może też, nie będzie już niczego.
Na koniec, po ostatniej kropli herbaty. Uścisk dłoni, uścisk ramion. Zdrowia. 28 i 80 lat.
Doganiam Pana – tylko tak cholernie za wcześnie.
Dla Pana Z.

Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *