Słowa to zabawna sprawa. Codziennie płyną z nas potokiem. Ważne, nieważne. I giną. Już w sekundę po tym, jak ujrzą światło dnia, blade oblicze latarni, migoczący blask świec. Mrok. Słowa zostawiają ślady, lecz i te – czas -zamaszyście zmywa, śmierdzącym mopem. Najzabawniejsze, że to my sami, przez wielu, w te słowa jesteśmy obracani. Słowa są narzędziem tchórzy i bohaterów. Chowamy się za nimi, jak za tarczą. Sami, inni. W słowa ubrani. Chowamy strach i wbrew 'wszem i wobec”, ciągle jesteśmy, myleni. Słowa mówią, jaki mam kolor oczu, chociaż sam nie umiem go opisać i słowa tną Cię, w środku i z zewnątrz mimo, że nieprawdziwe – wbrew ciszy, która, może powinna już być między nami. Ona pozostawia miejsce, na całą ciekawość pomiędzy.
Sam przeplatam tylko, ciszę, słowami. I jak bardzo wierzę, w tę całą ulotność dźwięków, w obłudę słów, co każdy wypowiedział – jak najpewniej – nie wypowiedzianych nigdy. Jak w to wierzę, to ponieważ do wiary, już niewiele pozostało i jest też „słowo”, zapisane. To – jak szlachetny znak – wytypowany, inkaustem namalowany, broni wszystkiego, co pomyślałem, co chciałbym by zostało i czego ten brudny brud szmaty, czasu, nie zmaże. W tych słowach znów, ukryłem siebie – przed sobą. Słusznie.
Wierzcie lub nie, kiedy do nich wracam, one wracają do mnie. Stoją, błyszczą w odbiciach łez i pokazują, że nic, że jest dalej, że trwa. To jak prawda, która w ułamek sekundy staje się inną, zapisana, jest nią już do końca. Nawet w trakcie ułamka sekundy, przez te kilka lat, w mianowniku i przez zawsze. Nawet po tej chwili, mogę powiedzieć, tylko powtarzając prawdę. Nic się nie zmieniło. Ratuję te słowa, wbrew wszystkim.
Dodaj komentarz